Styczeń 2019
Zima w górach wzbudza w ludziach lęk. Uchodzi za nieokiełznany żywioł, który nie wybacza, który zasypuje szlaki, wychładza organizm, pozbawia sił, znienacka atakuje lawiną. Dla ludzi który jednak obyli się z górami w zimie, jej obraz prezentuje się nieco inaczej. Zima w Beskidach, tam gdzie nie ma lawin, nie wybacza głównie ludziom, którzy ją lekceważą. Tym, którzy nie respektują jej zasad, nie rozumieją co to znaczy wycofać się, zmienić plany, dynamicznie dostosować się do sytuacji. Tym, którzy zaakceptują zasady panujące w zaśnieżonych Beskidach, zima dostarczy przeżyć i widoków, o jakie trudno kiedykolwiek i gdziekolwiek indziej.
O ataku zimy w górach mówiło się już od tygodnia. Czwarty stopień zagrożenia w Tatrach, Rysianka odcięta od świata, regularne opady śniegu również w Krakowie. Realna analiza sytuacji: przejście pasma Koziego Żebra z Łabowej do Kamionki Wielkiej powinno się udać. Do zachodu słońca około 6 godzin, grupa kilkunastoosobowa, najkrótsza trasa to tylko kilka. Grupę należy uprzedzić o możliwości zabrania rakiet śnieżnych. Jeżeli śniegu będzie do kolan, wspólnie przedrzemy się najkrótszą drogą do Kamionki. Jeżeli śniegu będzie do pasa – wycofamy się.
Śniegu okazuje się być do połowy łydek. Okolice Sącza to jednak nie Tatry ani Beskid Żywiecki i opady przyniosły wprawdzie w góry warunki zimowe, ale nie ma katastrofy. Tylko jeden uczestnik wycieczki zabrał ze sobą rakiety. Te przez większą część drogi okazują się być nieprzydatne. W ostatniej chwili z wyjazdu wycofało się kilka osób i na na noclegu szykuje się raczej komfortowy luz, zamiast spodziewanego nadkompletu. Uczestnicy wycieczki to zawsze największy walor Weekendów w Górach. Wszyscy różni, nietuzinkowi, zawsze zaskakujący swoimi historiami i ścieżkami, które zawiodły ich w Beskidy. Nie inaczej jest i tym razem. Ktoś przybył na wyjazd z podkrakowskiej wioski, ktoś inny z równin Mazowsza, ktoś aż z brazylijskiej Kurytyby. Ktoś spędził ostatnio długie tygodnie w Indiach, ktoś się dopiero tam wybiera. Ktoś zdobywa uprawnienia przewodnika, ktoś już porzucił te marzenia, ktoś zbiera materiały do internetowych map. Tematów do dyskusji i wymiany doświadczeń nie zabraknie przez cały wyjazd.
Zima w górach potrafi być piękna. Piękny jest świeży śnieg skrzący się w promieniach ostrego słońca; nam jednak przyjdzie przejść całą trasę przy stale padającym śniegu. Piękny jest ostry granat nieba kontrastujący z jaskrawą bielą gór; nam przyjdzie cały czas wędrować przy mocno zachmurzonym niebie. Piękne są widoki po horyzont w krystalicznym zimowym powietrzu; nam jednak dane będzie zobaczyć co najwyżej stok najbliższej góry, we mgle i padającym śniegu. Ale i tak jest pięknie wędrować uśpionym lasem, pokrytymi śniegiem drogami i bezdrożami, w lesie wśród trzydziestometrowych, stuletnich jodeł. Nasza grupa raźno zmierza do celu, wprawdzie bez szlaku, za to ze świetnie odwzorowującą teren aktualną mapą. Każdy wyjazd przynosi ze sobą coś nieoczekiwanego, prawie surrealistycznego. Tym razem jak spod ziemi, pośrodku zimowego lasu, pojawiają się w grupie dwa psy. Jeden średniej wielkości, przypominający ogara albo większego jamnika. Drugi mniejszy, czarny i włochaty. Nie wiemy skąd przyszły, nie wiemy dokąd idą, ale dobrze odnajdują się w naszej grupie. Są przyjazne i zadbane, choć najwyraźniej głodne.
Na grzbiecie okazuje się, że nie wszyscy uczestnicy wycieczki dobrze znoszą wymagające warunki zimowe. Robimy dłuższą przerwę, zostawiając nasze plecaki na śniegu i nieco zmniejszoną grupą udajemy się na szczyt Koziego Żebra (888 m). Szczyt nie zachwyca, ale jako najwyższy wierzchołek w okolicy jest obowiązkowym punktem wycieczki oraz dobrym miejscem na zdjęcie grupowe.
Cała nasza grupa kieruje się pasmem na zachód, w kierunku noclegu. Ślady ludzkie zdarzają się sporadycznie i pochodzą głównie sprzed ostatnich opadów śniegu, ale torowanie drogi nie przedstawia nam większego problemu. Okolice Margoni to czas zejścia do wsi na nocleg. Jeżeli dobrze wymierzymy azymut, to zejdziemy prosto na nocleg, jeżeli źle – czeka nas jeszcze wędrówka główną szosą. Ostatecznie mylimy nieco drogę i przy zapadającym zmroku musimy przejść trochę wzdłuż wsi, do właściwej doliny. Nie ma jednak tego złego: po drodze wita nas otwarty jeszcze sklep, w którym możemy zrobić ostatnie zakupy na wieczór. W sklepie kolejne miłe zaskoczenie. Sympatyczna sklepowa rozpoznaje psy, które przywędrowały z nami z Łabowej. Z pewnym zaskoczeniem i ulgą dowiadujemy się, że są one właśnie z Kamionki. Niedługo też przypadkiem zjawia się właściciel jednego z psów. Mówi, że pies nazywa się Brajan i że uciekł mu podczas polowania w górach przed tygodniem. Obdarowujemy właściciela zakupionym w sklepie pętem kiełbasy. Przekupiony kiełbasą Brajan, a także jego towarzysz, pozostaną już może przy właścicielu i nie pójdą z nami dalej na nocleg, ani nie wrócą na włóczęgę w góry. Oczekujące nas na nocleg gospodarstwo agroturystyczne już niedaleko. Docieramy na miejsce i z pewną ulgą odkładamy ciężkie plecaki oraz zdejmujemy mokre od śniegu ubrania. Czeka nas jeszcze długi wieczór, wypełniony rozmowami o życiu i śmierci, o naszych planach i rozczarowaniach, umilony beztroską grą towarzyską.
Następnego dnia rano niezawodna komunikacja podmiejska z Nowego Sącza zawozi nas z Kamionki do pobliskiej Boguszy. Po drodze grupę opuszcza kilka osób, którym wygodniej będzie wrócić prosto do Sącza, zamiast przedzierać się z nami przez góry do stacji w Ptaszkowej. W Boguszy udaje nam się zajrzeć na chwilę do starej, drewnianej cerkwi. Wbrew optymistycznym prognozom śnieg nie przestaje padać, a nawet opad robi się coraz intensywniejszy. Szybkim krokiem kierujemy się szosą na szlak turystyczny. Przed nami Jaworze – niknące w chmurach strome zbocze, szczyt jakby przeniesiony tutaj z Beskidu Wyspowego, faktyczny cel naszego Weekendu.
W ostatniej chwili czeka nas jednak zmiana planów: nie wszyscy członkowie wycieczki czują się na siłach by sprostać wspinaczce na stromą górę. Pojawia się pomysł rozdzielenia grupy. Rozdzielanie się to zawsze zły pomysł, jeżeli istnieją alternatywy. A sensowne alternatywy jak najbardziej są. Po krótkiej dyskusji decydujemy się zrezygnować ze szturmowania spowitego w chmurach szczytu, by zamiast tego skierować się trawersem do Grybowa. Droga wprawdzie daleka, ale już po równym lub w dół. Na pewno dla nikogo nie za trudna, zwłaszcza w tak licznej i wzajemnie się wspierającej ekipie. Dalsza droga nie przynosi już niespodzianek, tylko trochę brodzenia w zasypanym śniegiem polach oraz kilku szczątkowych widoków, między innymi na dostojny Chełm nad Grybowem.
Drzemiący pod kożuchem śniegu Grybów zaprosi nas jeszcze do zjedzenia obiadu w lokalnej pizzerii. Z peronu zabiera nas podstarzały pociąg spółki Polregio, któremu przyjdzie się jeszcze zepsuć po drodze i zmusić nas do przesiadki do rezerwowego składu na stacji w Tarnowie. Pomimo wyraźnych wysiłków kolei, by zniechęcać pasażerów i utrudniać im podróż, skład na naszej linii jest jak zwykle wypełniony po brzegi, gdy z ponad godzinnym opóźnieniem dociera wreszcie do Krakowa. Na peronie jeszcze pospiesznie pożegnania i obietnice, że wkrótce spotkamy się znowu w górach, być może na kolejnym Weekendzie. Konkretnych obietnic ani terminów dawać nie możemy, ale powiedzieć możemy jedno.
Te kolejne Weekendy na pewno się odbędą. Jest je dla kogo organizować.